piątek, 14 września 2018

Gdzie zabrałam dziecko na wagary ;)

Zwykle między wycieczką, a artykułem na blogu mija u mnie bardzo dużo czasu. To dlatego, że decyzja o tym gdzie jedziemy bywa spontaniczna, a czas jaki mija do publikacji o tym na blogu wypełniony jest zbieraniem cennych informacji na temat danego miejsca.
Tym razem jest jednak inaczej. Emocje, które towarzyszyły mi podczas wczorajszej podróży, sprawiły że trzeba było spisać wszystko niemal na bieżąco. I tak oto zaczynamy...bez historycznych ciekawostek, bez suchych faktów...

Nasza podróż związana była z koniecznością załatwienia spraw urzędowych. Termin, z góry ustala urząd, a nam pozostaje zgodzić się lub nie...dlatego wczoraj, zabrałam dziecko na wagary...do LONDYNU!


Pierwsza myśl jaka do mnie dotarła? Będę musiała poruszać się po ogromnym mieście, którego nie znam. Trochę spanikowałam, bo zawsze bałam się nieznanych miejsc.
Autobus z Nottingham wyruszał o 4.30 rano (niezła pora jak na wagary)- dawało nam to jednak gwarancje, że będziemy na miejscu o wyznaczonej godzinie.
Kiedy o 8.50 stanęłam na londyńskiej ziemi, ruszyła kolejna fala strachu- jak się tu odnaleźć i bez problemu trafić tam gdzie iść mamy? Jednak już po przejściu pierwszych kilku kroków, strach minął a pojawiła się ekscytacja.
Zgiełk, ruch uliczny, wszechobecne korki, pośpiech...to wszystko tak dobrze mi znane, bo przecież pochodzę z dużego miasta. Od razu poczułam się jak ryba w wodzie.
W urzędzie musieliśmy być na konkretną godzinę, więc nie było początkowo mowy o robieniu zdjęć i podziwianiu wszystkiego. Twarz jednak sama się cieszyła na to co widzi, a oczy biegały dookoła jak szalone.
Od godziny 12 rozpoczęliśmy zwiedzanie...a raczej spacer po londyńskich ulicach, dzielnicy Westminster.
Niestety ze względu na brak ładowarki musiałam oszczędzać baterie w telefonie (elektroniczny bilet) i nie mogłam zarejestrować spaceru w aplikacji Endomondo, jednak dziś odtworzyłam trasę- plus minus przeszliśmy około 20 km.
Przeszliśmy przez 4 mosty i piątego połowę, widzieliśmy Pałac Buckingham- niestety królowa była zajęta i nie miała czasu napić się z nami herbatki o 5 po południu ;)












Zobaczyliśmy słynne London Eye, budynki parlamentu i Big Bena, który niestety jest w remoncie i okrył się rusztowaniem.














Spacerowaliśmy po parku koło pałacu królewskiego, liczyliśmy wszystkie mijane stacje metra, podziwialiśmy wieżowce. Nie odwiedzaliśmy żadnego muzeum, wycieczka była całkiem pieszo- bo tak najlepiej poznaje się miasto. Ponieważ lubię obserwować, zapamiętywać nazwy ulic i uczyć się tras autobusów, wiem już skąd, dokąd i czym pojechać jak będziemy następnym razem w Londynie :) A będziemy napewno...i to już w listopadzie :)


















I muszę przyznać, że dziwnych emocji doświadczyłam w tym mieście. Spodziewałam się zniechęcenia i raczej tego, że nie będzie mi się podobać. Tymczasem ja...zakochałam się w Londynie. Czułam tam taką dziwną, pozytywną atmosferę, jakby trochę świąteczną choć do świąt daleko. To miasto jest tak bardzo inne, tak bardzo się różni od Nottingham, a to przecież wciąż Anglia. To taki Nowy York tylko w Anglii.
Wiem, że będę regularnie odwiedzać to miasto by poznać każdy jego zakątek, by chłonąć tą atmosferę i cieszyć oczy.
Londynie- do zobaczenia za dwa miesiące :)

2 komentarze:

  1. Czekam na nowe wpisy o wiatrakach :)

    https://przystanek-klodzko.pl/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, zapraszam 20 stycznia na blog :) Będzie nowy wpis o wiatraku :D

      Usuń

Dziękuję za Twe słowa :)